Moje -20kg

Zaczęłam się odchudzać w listopadzie lub grudniu 2012r. Nie pamiętam dokładnie.
Od tego czasu udało mi się schudnąć 21kg. Ile teraz ważę?
Przy 179cm wzrostu- ok. 57kg (obecnie, waga ciągle spada). Mało? Mało. Ale dla mnie nigdy nie będzie dobrze.

78kg:


58kg:
cats.jpg
Na początku- dieta 1000kcal. Tylko co to za 1000kcal, jak człowiek kcal liczyć nie umie? Było więcej, tak mi się wydaje. Dodam, że wtedy ćwiczyłam tyle co nic- tj. rowerek stacjonarny ok.3razy/tydz i jadłam to co chciałam, tylko mniej. Myślałam, że schudnę dietą, bo przecież tak wygodniej. No i chudłam. Przecież waga na początku spada szybko.
Przy 65kg miałam zastój, który trwał ponad miesiąc. Zaczęłam czytać w internecie na temat diety (szybko się za to zabrałam, co?). Wtedy zupełnie zmieniłam do niej podejście. Zaczęłam ćwiczyć- od mniej-więcej początku lutego chodzę na siłownie i codziennie biegam. Do tego dochodziły jakieś mel b, 8min etc.
No i zaczęłam zwiększać kcal. Aktualnie jem 1500kcal. Miesiąc zajęło mi wytłumaczenie sobie, że nie utyję jeśli będę stopniowo dodawać kcal. Tyle samo czasu trwało ,,przeskoczenie" z 1400 na 1500 (miałam to robić co tydzień...), a i tak nie dojadam. Tak na prawdę to kcal przyswajam mniej niż na mojej nieudolnej ,,1000kcal", bo wszystko spalam na siłowni (potrafię wyćwiczyć nawet 1000kcal, więc ,,zostaje" mi 400). No i dieta jest bardzo restrykcyjna- zero chleba, słodyczy (NIC co mogłoby być słodkie chyba, że sama sobie przygotuję), ziemniaków i wielu innych określonych produktów.

Co jeszcze? Nabawiłam się zaburzeń odżywiania.
Obsesyjnie myślę o jedzeniu. Cały czas. Nie zasnę, dopóki nie ułożę menu na następny dzień. Nie zjem czegoś, czego sama sobie nie przygotowałam. Nie opuszczę treningu. Przeciążam się nimi, ale ,,coś" w mojej głowie nie pozwala mi jeść i ćwiczyć normalnie. Za punkt honoru przyjmuję wyćwiczenie 120% tego, co sobie ustaliłam. Potrafię płakać ze zmęczenia, ale nie zejdę z bieżni, nie ma opcji.
Najgorsze chwile mam za sobą, mam nadzieję. Bo nie jadłam. To znaczy jadłam, ale w połowie posiłku patrzyłam na talerz mówiąc ,,nie zjem więcej". I nie zjadałam.
NIGDY nie zawaliłam diety. Zazdrościsz? Nie ma czego :) takie zacięcie to jebane przekleństwo. To choroba. Wiem, że robię źle. Ale co z tego? Nic nie zmienię, bo się boję, że utyję. I jestem się w stanie przyznać do problemu tylko i wyłącznie przed sobą. Jeśli ktoś mi mówi ,,masz problem"- wydaje mi się to tak głupie, że aż żałosne- ja? problem? no błagam, wszystko jest w porządeczku!







4 komentarze:

  1. żal mi cię. na siłę pchasz się w ED. myślisz, że to jest takie fajne? błąd. rób co chcesz, ale ja już ci powiedziałam parę prawdziwych rzeczy. widzę, że jednak nie dociera. 'oh jak mało kalorii przyswajam' (ale jestem super!), 'niestety nabawiłam się zaburzeń odżywiania' (oh, w końcu! mogę się pochwalić tym na blogu). lecz się naprawdę, nim nie jest za późno.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. napisałam to bardziej w formie ,,przestrogi". ED to zdecydowanie nic fajnego, jakoś nie widzę powodu do chwalenia się tym. po prostu wiem, że mnie kiedyś takie osoby imponowały, więc chcę powiedzieć, że to NIE jest fajne.
      niemniej przyznam, że rzeczywiscie ta notka nie jest taka jak być powinna, już wcześniej myślałam żeby ją usunąć i przypuszczalnie zrobię to ,,na dniach"

      Usuń
  2. Ja Cię rozumiem, również mam ED i bulimie. Czasem jest gorzej czasem lepiej. Waga to wyznacznik sukcesów i porażek, a jedzenie zarówno kocham jak i nienawidzę. Lubię czasem coś ugotować, a im mniej kcal tym lepiej. Cieszę się że znalazłam twój blog

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowa użytkowniczko co za brednie. "na siłę się pchasz w LD", bo rzeczywiście bulimia jest taka cool...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...